sobota, 29 września 2012

03. Danger is my stalker

Wszystko w niej gwałtownie się zatrzymało; począwszy od serca, które zrobiło chwilowy przystanek, aż na piciu soku pomarańczowego skończywszy. Ledwo oddychała. Głos uwiązł jej w gardle, a każda próba jego uwolnienia kończyła się jednakowym fiaskiem.
Powoli odwróciła głowę w stronę rozmówcy. Był to siwy staruszek z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy. Coś w oczach nie pozwalało ani na chwilę przestać myśleć, że gra raczej w przeciwnej drużynie, że jest po drugiej stronie.
Chciała odpowiedzieć, ale krtań nie potrafiła wydać dźwięku, a usta ani myślały go uformować. Słyszała tylko swój płytki oddech i przerażający chłód, który rozszedł się po ciele, szczególnie atakując kończyny. Nie potrafiła logicznie poskładać faktów, jakby zderzyła się z jakąś absurdalną rzeczywistością, trochę na wzór Yellow Submarine.
A zatem! Skoro rozmowę mamy już zaliczoną, to myślę, że najwyższa pora przejść do następnego etapu.
Zmrożona przerażeniem Gabrielle umiała jedynie patrzeć na rozmówcę oczami wielkości spodków od filiżanek, oczekując kolejnego ruchu. Obawiała się, że ta przedziwna konwersacja nie może prowadzić do niczego dobrego.
Mężczyzna przybliżył do niej swoją twarz, ani na chwilę nie zmieniając wyrazu. Czuła jego nieprzyjemny, ciepły oddech, okraszony spiczastymi zębami, przez które przyszedł jej na myśl olbrzymi, wynaturzony ludzki drapieżnik; wiedziała, że musi czym prędzej znaleźć wyjście ― zarówno z tej sytuacji, jak i z tego baru.
Zapewne doskonale zdajesz sobie sprawę ― mruczał ― z tego, co się dzieje, kiedy dwie osoby zagadują do siebie w barze. Następnym przystankiem jest czyjś dom. Myślę, że w naszym przypadku twój będzie lepszy. Oboje dobrze wiemy, że przechowujesz tam coś, co przyniesie korzyść mnie i tobie, prawda?
Nie odpowiedziała. Wciąż nie była w stanie wykrztusić z siebie słowa. Po chwili pochyliła nieco głowę i wymamrotała:
Idę do ubikacji.
Starając się nie przyspieszać, skierowała się w stronę łazienki, czując na sobie obłąkane, pożądliwe spojrzenie. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi, zaczęła rozpaczliwe rozglądać się po ścianach. Poczuła znaczną ulgę i natychmiast wkroczyła do jednej z kabin. Wspięła się aż na spłuczkę i przekręciła klamkę w okienku. Pociągnęła ją do siebie, ale ona nie zareagowała. Lewa noga, którą oparła na przegrodzie między kabinami, zaczynała ją boleć od napięcia, druga, oparta na spłuczce, drżała. Dziękowała tylko w myślach Bogu za to, że po przyjściu do motelu zmieniła ubrania na znacznie wygodniejsze i nie wykonywała tego niebezpiecznego manewru w szpilkach.
Szarpnęła po raz kolejny i okno ruszyło ze zgrzytem. Otworzyła je całkowicie i położyła obie dłonie na imitacji parapetu. Podciągnęła na niego najpierw prawe kolano, a kiedy stwierdziła, że uzyskała jako-taką stabilizację, dołożyła lewe. Prawie natychmiast złapała się framugi i nieśmiało spojrzała w dół. Nie było aż tak wysoko, ale istniała obawa, że złamie sobie nogę.
Przełknęła głośno ślinę. Trudno, ryzyk–fizyk.
Kolejno przełożyła przez próg obydwie nogi, tak, że wyglądała, jakby zwyczajnie sobie usiadła. Rzuciła kolejne przerażone spojrzenie na ląd. Serce biło jak oszalałe. Drugi dzień na Ziemi, a ja już skaczę z okna, przemknęło jej przez myśl.
Zacisnęła mocno powieki i odepchnęła się rękami od parapetu.
Przez dwie ulotne sekundy spadała z zaskakującą prędkością dół, by po chwili poczuć twardy, trawiasty grunt pod stopami. Nie trwało to jednak długo; ciężar ciała i moc uderzenia sprawiły, że niemalże natychmiast ugięły się pod nią kolana i wylądowała przodem na gruncie. Pierwszą rzeczą, która trafiła do jej świadomości, był niesamowity ból obu piszczeli, który ― mimo wszystko ― nie sugerował złamania. Zabraniał jedynie wstania na równe nogi. Poza tym nie stanowił większego zagrożenia.
Kiedy tylko cierpienie zelżało, poderwała się z miejsca i sprintem niemal pobiegła do motelu. Kroczyła po pustoszejących, oświetlonych mdłym blaskiem latarni ulicach Charlotte, oglądając się co chwila za siebie w obawie przed byciem śledzoną.
Zobaczyła stary, zamknięty sklep muzyczny i z uśmiechem przyjęła widok brzydkiego, wiekowego, mrugającego neonowego szyldu z napisem Old Times. Prędko dopadła drzwi swojego pokoju i zamknęła je z hukiem i siłą, skoro tylko znalazła się w środku, przylgnąwszy do nich.
Napotkała dwie pary wlepionych w nią, kompletnie zdezorientowanych oczu. Uśmiechnęła się niepewnie i nieszczerze.
Hej ― pisnęła, po czym przełknęła ślinę. ― Co tam, chłopaki? B-bo ja tylko uciekam przed jakimś świrem.
Sam, siedzący przy drewnianym stole niedaleko drzwi, a przy oknie, wykręcił głowę nieco do tyłu i wymienił spojrzenie z Deanem, który wyglądał, jakby dopiero co wstał z łóżka. Ten wzruszył ramionami i rozłożył ręce, pytając:
A coś konkretniejszego?
Odeszła w końcu od drzwi i zajęła swój łóżko-fotel, odetchnąwszy na nim z ulgą.
Jakiś stary dziad przysiadł się do mnie w barze ― mamrotała, niby to strasznie zainteresowana guzikami swojej koszuli w kratę włożonej do jeansów. ― I… i chyba… chciał…
No czego? ― ciągnął ją za język młodszy.
No wiecie. ― Zerknęła na nich przez moment całkiem odważnie. ― Seksu. ― I spłonęła rumieńcem, obserwując swoje palce.
Przez kilka sekund panowała grobowa cisza, która zamieniła się w rykowisko. Bracia sprawiali wrażenie mających się zaraz posikać ze śmiechu. Starszy położył się bezsilnie na łóżku i śmiał do sufitu, a Sammy omal nie spadł z krzesła (tym samym został uratowany laptop). Gabi nie poczuła się dzięki temu wcale lepiej; przeciwnie ― przeklęła w duchu zleceniodawcę swojej misji. Rozumiem ― trafić na dwóch palantów, myślała, ale żeby na dwóch CEPÓW to już przesada!
Tylko wiecie ― zaczęła z gniewem w głosie, uciszając ich w ten sposób ― problem jest taki, że on znał moje imię, choć mu go nie podałam.
Sam przewrócił oczami.
Pewnie zobaczył na twoim dowodzie czy karcie kredytowej ― powiedział. ― Nie szukaj na siłę sensacji.
Nie miałam przy sobie żadnej z tych rzeczy ― rzekła, świdrując go upartym, podjudzonym wzrokiem.
Bracia zamilkli na moment, ale po chwili starszy zaśmiał się znów krótko.
Masz na szyi łańcuszek ze swoim imieniem ― zauważył z lekkim rozbawieniem.
Anielica zaczerwieniła się, ale nie odparła już nic; odwróciła się na bok, starając ignorować idiotyczne docinki Winchesterów.

Nim zdążyła się obejrzeć, zmorzył ją sen. Zasnęła w takim stanie, w jakim wróciła z baru. Nie pamiętała o czym śniła, ale miała pewność, że nie o żadnych tajemniczych mężczyznach z pubu. Chociaż argumenty braci przemawiały za tym, że to wszystko miało jedyny pasujący facetom podtekst, ona była innego zdania. Przeszło jej przez myśl, że być może niekoniecznie chodziło mu o to, o co go podejrzewała. Powiedział, że w domu przechowuje coś, co może przynieść im obojgu korzyść… Problem polegał na tym, że miała przy sobie tylko parę ubrań, które kupiła z pożyczonych pieniędzy Deana, szczoteczkę do zębów, znaleziony w śmietniku kawałek lusterka i dwie pary butów, w tym jedną otrzymaną gratis do drugiej (trampki, do których dołożono czarne szpilki).
Bezsensowność wyobraźni sennej obudziła ją około północy. Od razu musiała przyzwyczaić oczy do wszechogarniającej ciemności; gdyby nie okno, przez które wpadała mocna, jasna poświata pełnego księżyca, można byłoby się zabić o własne nogi, blask bowiem spowijał znaczną część pokoju. Spojrzała na śpiących naprzeciwko braci ― obu w swoich łóżkach. Postanowiła, że weźmie prysznic, bo czuła się fatalnie w spoconej, klejącej skórze. Jako piżamę wykorzystała wielki, szary t-shirt z czerwonymi rękawami i myszką Mickey na piersiach. Wygrzebała jedną z pięciu par majtek, podwędziła Deanowi żel pod prysznic i skierowała się do łazienki.
Z wielką ulgą wyskoczyła z ubrań i weszła do wanny, nad którą umieszczony był prysznic. Zaciągnęła półprzezroczystą kotarę i poddała się strumieniom ciepłej, oczyszczającej wody. Najpierw starannie umyła włosy, później zajęła się ciałem. Była w trakcie ostatnich czynności, kiedy zasłona rozsunęła się niespodziewanie.
Wszystko potoczyło się w tempie ekspresowym; poczuła silny zacisk na gardle i czyjś oddech na policzku. W jej płucach rozpoczęła się heroiczna walka o dopływ tlenu. Każda cząstka w środku wyrywała się i dążyła do tego, by móc oddychać. Gabrielle wbiła paznokcie w dłonie na swojej szyi, ale gruba skóra przeciwnika zdawała się nie reagować w żaden sposób na ten ból. Upływały kolejne sekundy, a ona miała wrażenie, że mijały godziny. Skupiona na próbie ratowania własnego życia, jak przez ścianę słyszała syki oprawcy o oddaniu TEGO. W ferworze walki zabłysnął kieł.
Zobaczyła jedyną szansę w swoich zdolnościach. Zacisnęła mocno powieki. Resztki sił włożyła w skupienie na wydobycie z gardła dźwięku ― przeciągłego, bolesnego krzyku.
Drzwi łazienki zostały niemal wyszarpane z zawiasów. Nim to się jednak stało, Gabrielle spostrzegła, że w pomieszczeniu zmaterializował się Castiel. Anioł rzucił się na napastnika od tyłu, a po chwili pomogli mu Winchesterowie, którzy to tak brutalnie potraktowali wejście. Wywiązała się szamotanina. Dean uderzył mężczyzną o ścianę, ale ten ciągle się wyszarpywał, był nieuchwytny. Ostatecznie oprawca wyskoczył sprężystym, zwierzęcym skokiem przez okno.
Gabriele głęboko oddychała, opierając się o jedną z trzech ścian, do których przylegała wanna. Jakże przyjemnie było móc spokojnie odetchnąć.
Zapadła niezręczna cisza. Minęło dobre trzydzieści sekund, zanim dziewczyna zdała sobie sprawę z tego, że stoi nago, obserwowana przez trzech facetów, z którymi zmuszona jest spędzić najbliższy czas. Powoli podniosła wzrok z dna wanny na oniemiałą trójkę. Castiel prędko zasłonił oczy dłonią, Sam się zmieszał i błądził oczyma po podłodze.
Czego się gapisz, Winchester?! ― warknęła. ― Cycków nie widziałeś?!
Młodszy prędko zareagował ― pociągnął oślepionego Cassa i zaintrygowanego Deana, i wywlókł ich za drzwi. Dopiero wtedy Gabrielle odetchnęła z ulgą.
Dokończyła to, co zostało jej tak brutalnie przerwane i zjawiła się w głównej części pokoju po dwudziestu minutach ― w imitowanej piżamie, z mokrymi włosami, ale i nerwami w stabilizacji. W sypialni paliły się lampki nocne braci oraz jedna mała przywleczona ze stolika pod oknem na ten przy jej fotelu. Odłożyła brudne ubrania na małą torbę podróżną i opadła na pościel z westchnieniem ulgi.
Sam i Dean zajmowali swoje łóżka, Castiel siedział znów na krześle obok stolika. Przez krótki moment panowała cisza.
Dzięki, chłopaki ― odezwała się wreszcie Gabrielle pełnym wdzięczności, ale i łagodności i spokoju głosem. ― Do ciebie także się to odnosi, Cass. Gdyby nie wy… byłabym już martwa.
Sobie dziękuj, nie nam ― odparł Sam, uśmiechając się do niej. ― To twój krzyk nas obudził i sprowadził do łazienki.
Zamilkli. Młodszy zmarszczył brwi w zamyśleniu.
Myślałem, że skoro jesteś aniołem, to…
Pokręciła głową, przerywając jego uwagę.
To trochę nie tak. Jestem dość specyficznym przypadkiem ― odpowiedziała. ― Jest we mnie dużo anioła… ale nie na tyle, żeby móc zażarcie walczyć na przykład z demonem. Castiel potrafiłby takiego powalić zaledwie dotykiem. Ja potrzebowałabym go najpierw unieruchomić, później dopiero mogłabym walczyć z jego naturą. Bez książeczki.
Czy to znaczy, że jesteś… pół-aniołem? ― wywnioskował Dean.
Zaśmiała się serdecznie. Castiel uśmiechnął się lewym kącikiem ust.
W zasadzie trzy czwarte, ale dla wygody można mnie nazywać i tak.
Starszy skupił się do granic możliwości.
To w ogóle możliwe?
Przytaknęła.
Kiedyś przedstawię wam moją historię, dziś nie wieczór na takie opowieści. Mimo strachu, który wciąż jeszcze buzuje w moich żyłach, chciałabym się położyć.
Sam ziewnął i przeciągnął się.
Dobry pomysł. ― Natychmiast zakopał się w kołdrze i zgasił lampkę. ― Dobranoc ― wymamrotał. To samo uczynił jego brat.
Gabrielle zgasiła swoje światło i spojrzała na Castiela pytającym i zaniepokojonym wzrokiem. Ten jednak rozjaśnił swoją twarz szerokim uśmiechem i wyszeptał ledwo dosłyszalnie:
Będę.
Ułożyła się wygodnie w pościeli i usłyszała szelest skrzydeł. Tak, teraz mogła być pewna, że nic jej nie grozi.

* * *

Samuela Winchestera rankiem obudziły dwie rzeczy ― własny mózg i zapach kawy. Zdziwiony tym drugim, automatycznie rozejrzał się po pomieszczeniu i znalazł pochylającą się nad stołem pod oknem Gabrielle ubraną w ten sam ogromny, szary t-shirt. Nuciła coś cicho pod nosem i kręciła się wesoło. Wychylił się kilkakrotnie i dostrzegł coś, co przypominało…
Śniadanie? ― spytał na głos, zupełnie zaskoczony.
Czy ktoś właśnie powiedział: śniadanie? ― Dean, nie do końca jeszcze przytomny, poderwał głowę z poduszki i spoglądał raz na brata, raz na anielicę, na wpół zamroczony.
W tym samym czasie Gabrielle odwróciła ku nim głowę, obdarzając obu szerokim, promiennym uśmiechem.
Dzień dobry ― przywitała ich pogodnie, wracając do przygotowywania kanapek. ― Wstałam wcześniej i pomyślałam, że pewnie chcielibyście zjeść choć raz inaczej niż na mieście. Kupiłam świeże bułki, niektóre są jeszcze ciepłe. Zrobiłam z serem, z pomidorem, z szynką, z ogórkiem… o, dwie z sałatą. Kombinacji jest wiele. Zrobiłam wam też po kubku kawy ― ja sama wolę herbatę, ale kupiłam po drodze, więc… Co?
Przyjrzała się ich twarzom ― zupełnie, jakby doznawali głębokiego wstrząsu: przerażeni, zagubieni, zszokowani, pozytywnie zaskoczeni. Wszystko naraz.
No nie róbcie takich oczu! Wiem ― przyznała z westchnieniem, wracając do krojenia ogórka ― bywam wybuchowa, ale to nie znaczy, że zawsze taka muszę być, prawda? ― Rzuciła im rozweselone, przyjazne spojrzenie i wróciła do skupienia nad przygotowaniami.
Dean otrząsnął się i wstał, rozglądając wokoło, jakby w poszukiwaniu czegoś. Ostatecznie schylił się i sięgnął po portfel. Sam postanowił uporządkować przed posiłkiem, więc zniknął za drzwiami łazienki. Starszy tymczasem nadal w koncentracji przeglądał swoje oszczędności.
Cassie, zjesz z nami?! ― zawołała Gabrielle, z uśmiechem patrząc w sufit.
Zaszeleściły skrzydła i tuż za nią pojawił się równie pogodny Castiel. Patrzył jej z radością w oczy, jakby nigdy przedtem nie było mu to dane. W międzyczasie Dean złapał się za serce, jako że nie sądził zapewne, że wołanie anielicy zostanie wysłuchane. No tak, oni mają w głowach te swoje anielskie walkie-talkie, pomyślał.
Nie, dziękuję, choć wygląda smacznie. ― Nie przestawał się uśmiechać.
Pamiętasz, jak na początku mówiliśmy w twoim kontekście coś o wariatkach i tak dalej? ― odezwał się starszy Winchester, skoro tylko talerz pojawił się na jego kolanach. Wówczas z łazienki wrócił Sam ― umyty i ubrany jak należy. ― Możemy o tym zapomnieć, jedząc wespół przepyszne śniadanie?
Zachichotała, biorąc do obu rąk bułkę.
Skąd wytrzasnęłaś sztućce i całą resztę? ― zaciekawił się młodszy, siadając ― wzorem brata ― na swoim łóżku z talerzem na kolanach.
Dzięki obsłudze ― odparła, przełknąwszy pierwszy, wielki kęs. ― To strasznie mili ludzie.
Gdzie jest moja forsa?! ― wydarł się niespodziewanie starszy.
Spoglądał z wielkim zdziwieniem w głąb swojego portfela, który teraz idealnie świecił pustkami. Gabrielle i Castiel spojrzeli na siebie ukradkiem, prędko maskując uśmiechy.
Wydałeś? ― zasugerował lekko znudzony Sam.
Skąd, nie ma mowy! ― zaprzeczył ostro Dean. ― Kiedy płaciłem za nocleg kartą, to w TEJ ― otworzył szerzej jedną kieszeń ― przegrodzie było pięć stów! A teraz je wcięło! I co ty na to, ha?!
Jednak młodszy brat wzruszył tylko ramionami, ani na moment nie przestając jeść.
Było nie chodzić na dziwki.
Zdenerwowany Dean zostawił posiłek i wszedł do łazienki, zatrzaskując głośno za sobą drzwi. Gabrielle westchnęła, skończywszy w tym samym momencie śniadanie.
A miało być tak pięknie…

Starszy Winchester opuścił łazienkę po kwadransie w kompletnym ubraniu i uczesaniu, po czym wyszedł z pokoju, mrucząc coś o potrzebie przewietrzenia mózgu. Sam wskoczył w garnitur, porywając ze stołu legitymację członka agencji FBI i również zniknął. Cass i Gabi zostali więc sami; dziewczyna zajęła się sprzątaniem po jedzeniu, a później przywracaniem się do porządku. W tym czasie anioł milczał, przyglądając jej się we wszystkich tych czynnościach, wyłączając moment, w którym zamknęła się w ubikacji. Zaścieliła także łóżka braci, a ze swojego na powrót zrobiła zwyczajny fotel, kryjąc pościel do jego schowka. Gdy nie pozostało już nic innego do zrobienia, usiedli naprzeciwko siebie: Gabrielle na łóżku Deana, Castiel na jej własnym. Przez kilka pierwszych sekund nic nie mówili, patrząc sobie z radością w oczy.
Mam wrażenie, że nie widziałam cię od stu lat ― rzekła pierwsza, przerywając ciszę.
Słowa te zabrzmiały jak krzyk, choć ona niemal je wyszeptała.
Tylko parę miesięcy ― odparł ze stoickim spokojem, ale i wesołością.
Dla mnie to prawie wieczność…
Spochmurniała. Opuściła głowę, wbijając wzrok w ciemny dywan, a uśmiech spełzł z jej twarzy.
Nie smuć się ― powiedział, subtelnym ruchem prowokując ją do podniesienia głowy ― przez podłożenie palców pod brodę. Spojrzała na niego dużymi, smutnymi oczami. ― Nie robiłem niczego złego. Ratowałem ludzkie życie.
Milczała przez chwilę, wpatrzona w blask słoneczny, wdzierający się przez okno. Później opuściła oczy, na nowo bacznie przyglądając się podłodze.
Martwiłam się ― rzekła. ― Tyle się mówiło w Niebie o mordach na aniołach, o ich buntach… Bałam się, że padłeś celem Uriela. Potem inni mi donieśli, że jeszcze żyjesz i całkiem nieźle się trzymasz, ale strasznie krytykowali twoje poświęcenie dla Winchesterów. Twierdzili, że nadinterpretujesz przykaz posłuszeństwa ludziom. Kiedy wiedziałam, że nic ci nie grozi… tęskniłam. Coś we mnie kurczyło się i buntowało, że musi być tutaj, a nie tam, z tobą. Dni były długie, puste i wypełnione czekaniem. Potem przekazano mi, że dostałam misję na Ziemi… Choć doskonale wiedziałam, że nie powinnam, to ucieszyłam się, bo powiedzieli, że będę mogła współpracować z tobą. To sprawiło, że prędzej oswoiłam się z tym faktem. Teraz jest mi… łatwiej.
Zerknęła na Castiela, w którego oczach z wolna malował się strach. Zmarszczyła brwi.
Gabrielle, czy ty chcesz mi właśnie powiedzieć, że…
Sądzisz, że znów zaczęłam działać z ludzkich pobudek? ― przerwała mu, urażona. ― Nie, Castiel, nie jestem… Nie jestem z tobą emocjonalnie związana. Wiesz, że nam nie wolno.
Owszem ― przyznał z chłodną dyplomacją ― ale to nie znaczy, że nie jesteśmy ulegli.
Zapadła chwilowa cisza. Gabrielle przygryzła dolną wargę, niby to obserwując na nowo słońce.
Bez obaw, nie złamałam zakazu. ― W tym wszystkim wydała się dziwnie przygnębiona.
Na całe ich szczęście, wówczas do pokoju wpadł zdyszany Sam z plikiem skserowanych papierzysk w dłoni. Natychmiast się przebrał i zaprosił do stołu obydwa anioły. Pochyleni, w trójkę analizowali wyniki badań sekcji zwłok ostatnich kilku ofiar i starali się wybadać w tym wszystko, co nie z tego świata.
Spójrzcie ― odezwał się Winchester, wskazując małym palcem pewne rany w czaszkach. ― Nie wyglądają jak zrobione ostrym narzędziem, raczej jak… ― Przybliżył zdjęcie do oczu. ― Zęby drapieżnika. Całkiem sporego na dodatek. Ślady uduszeń na szyjach…
W głowie Gabrielle pojawił się przebłysk z ostatniej nocy. Szalony, obłąkany wyraz twarz, pełen chorej żądzy czegoś, co z dużym prawdopodobieństwem nigdy nie istniało. Nieprzyjemny zapach oddechu i głos, którego nie chciałoby się usłyszeć więcej niż raz w życiu. Metalowy zacisk na szyi i… błysk. Biały, ostry. Kieł, do bólu przypominający ludzki ząb.
Ta sama woń, ta sama twarz, ta sama niepokojąca aura.
Zdaje się, że znalazła połączenie.

_____________________

Jestem na nie. Może to przez USOS? Najchętniej rozstrzelałabym na miejscu... Dajcie spokój, więcej nie studiuję.
Za to na górze przepraszam. Poziom mojego pisania coraz bardziej na łeb, na szyję (tak, to możliwe). Także tego. Will you forgive me? 

czwartek, 20 września 2012

02. Don't disturb an angel

Ciężkie powieki Samuela Winchestera od opadnięcia powstrzymywało tylko jedno ― sumienie. Sumienie, które ― zupełnie odwrotnie niż u brata ― zdawało się wgryzać w jego zwiotczały od braku snu mózg. W przerwach od myślenia obserwował wspinające się po nieboskłonie słońce. Akurat nadawało sklepieniu różowawy odcień. Zerknął na zegar na desce rozdzielczej ― dochodziła czwarta trzydzieści: godzina przewrotu na drugi bok. W przypadku snu, oczywiście. W przypadku czuwania raczej nerwowe wiercenie się w miejscu na irytującym fotelu.
Spojrzał na skupionego i nieustannie przytomnego umysłowo Deana za kierownicą. Nic dziwnego, przemknęło Samowi przez myśl, w końcu i tak nie posługuje się tą swoją makówką, to i mniej energii zużywa. Zastanawiało go tylko jedno ― stanowczość, z jaką postąpił wobec Gabrielle.
Dla Sama była istotą co najmniej niepoczytalną; potrafiła pieklić się prawie godzinę, by w ułamku sekundy złagodnieć jak baranek. Jej schizofreniczne zachowanie zbiło go z tropu i sprawiło, że zaczął gubić się w rzeczywistości. Przyzwyczajony do nieprzewidywalności i ― paradoksalnie ― schematyczności swojego życia, założył, że dane im będzie wkrótce natknąć się na nią ponownie i że prawie na pewno spotkanie to zakończy się fiaskiem, podobnie jak ostatnie.
Siedzący z tyłu Castiel, o dziwo, spał jak zabity, choć nigdy przedtem nie palił się do spełniania ludzkich potrzeb Jimmy'ego Novaka. Naprawdę wyglądał, jakby go zastrzelono. Głowa niemal dyndała z tyłu z powodu braku zagłówka, ręce bezwładnie zwisały i opierały się o siedzenie…
Nie uważasz, że postąpiliśmy trochę niewłaściwie? ― zagadnął Sam w pewnym momencie.
Jego głos wynurzył się z ciszy niczym wprawny drapieżnik i zabrzmiał w starej Impali trochę jak konspiracyjny pomruk.
Z czym? ― ożywił się Dean. Pierwsze słowo od czterech godzin.
Młodszemu z braci z trudem szło tłumaczenie tego wszystkiego. Spodziewał się, że po wypowiedzeniu tego jednego słowa grozi mu nawet defenestracja, mimo to zaryzykował.
Z Gabrielle.
Ku zdziwieniu Sama, starszy Winchester zareagował neutralnie. Przez pierwszych parę sekund milczał, ostatecznie jednak wyrzucił z lekką niechęcią:
Urwała się taka tam z góry i oznajmia nam, że zostaje. Jak z góry to walnięta, więc ją odesłałem do tego jej wariatkowa.
W zasadzie to zostawiłeś ją na potwornym deszczu i zimnie w nocy bez środków do życia ― poprawił go uszczypliwie Sam. ― Mamy RATOWAĆ ludzi, a nie ich POGRĄŻAĆ.
Dean znowu nie uronił ani słowa przez chwilę; Samuel dostrzegł na jego twarzy emocje sugerujące początki wyrzutów sumienia, ale był pewien, że brat zaraz je zagłuszy.
Wzruszył ramionami. Bingo.
Ona nawet nie jest człowiekiem.
Sam westchnął, zrezygnowany. Po nieprzespanej nocy nie miał siły szukać argumentów i wykłócać się z bratem, wolał uchylić lekko szybę i rozkoszować się chłodem poranka na autostradzie.
Jednak po kilku minutach Dean zabrał głos.
Cass ― zawołał, ale nie otrzymał odzewu. ― Cass!
Rzeczony ocknął się gwałtownie, zaczynając rozglądać na wszystkie strony w celu ustalenia miejsca pobytu. Z ulgą odkrył, że to samochód braci i nic poza Winchesterami mu nie grozi. Czyli w zasadzie mógł zacząć się telepać ze strachu, mimo to przyjął swoją standardową, oficjalną, pokerową minę.
To niegrzeczne budzić kogoś krzykiem ― upomniał.
Dean zignorował tę uwagę. Miał minę, która nie wróżyła niczego dobrego.
Jedno mnie tylko zastanawia. ― W lusterku wstecznym obserwował twarz skrzydlatego przyjaciela. Pozostawała wciąż ta sama. ― Co cię z nią łączyło? ― Widząc, że Castiel zabiera się do zaprzeczania, natychmiast wtrącił: ― Ooo, come on, Cass, przecież wszyscy wiemy, że przyjaźń damsko-męska to utopia! Prędzej czy później będziesz chciał zaliczyć.
Sam zdołał tylko wyszeptać korzące Dean!, zanim anioł odparł:
Muszę cię zmartwić. Nie łączyło nas nic poza przyjaźnią. Przecież nam nie wolno.
Co wcale nie znaczy, że nic nie czuliście.
Przeciętny obywatel tego świata dawno dostałby ataku furii, ale Castiel jedynie westchnął cichutko, przywdziewając uśmiech i zamykając temat krótkim:
Proszę, nie twórz teorii spiskowych, Dean.
Starszy Winchester już otwierał usta, by dorzucić kolejny sprytny argument, kiedy Sam wreszcie zabrał głos.
Po prawej widzę motel, może tam…?
Jego brat skupił się na zajmowaniu miejsca parkingowego, a Samuel spojrzał kątem oka na Castiela, ale ten siedział grzecznie jak przedszkolak pierwszy dzień w nowym miejscu z miną zupełnie niedziecinną ― zamyśloną, dogłębnie penetrującą którąś z wielu ścieżek myślowych. Niestety, młodszy Winchester, wbrew swoim oczekiwaniom, nie napotkał wdzięcznego, anielskiego spojrzenia. To wbite było w widoki za szybą.
Napotkany motel nie był nawet w połowie tak ładny jak Daily, ale z braku innego wyboru, bracia, wraz ze sługą Pana, zajęli dwuosobowy pokój na drugim piętrze. Załapali się na niego w ostatnim momencie. Castiel dostał się do niego swoimi nadprzyrodzonymi sposobami, oznajmiając swoje przybycie jedynie cichym szelestem skrzydeł.
Odrzuciwszy torby w kąt, padli jak jeden mąż na swoje łóżka z westchnieniem ulgi. Świadomość konieczności śledztwa wcale nie pomagała w odprężeniu. Najlepiej byłoby tam zostać, przespać się i zacząć wszystko od jutra, ale to byłoby marnotrawstwo czasu, a na to nie mogli sobie pozwolić.
Doszły ich znajome dźwięki z łazienki.
Czy Cass właśnie zmaterializował się w kiblu? ― zdziwił się Sam, wskazując kciukiem na drzwi odpowiedniego pomieszczenia, patrząc na brata.
Dean roześmiał się głośno, zakładając ręce za głowę.
Rzeczywiście, mężczyzna wyszedł z ubikacji z niewzruszoną, kamienną, śmiertelnie poważną twarzą. Niestety, nie można było powiedzieć tego samego o braciach Winchester, którzy umierali ze śmiechu. Castiel, mimo posiadanego umysłu, ciała oraz ogromu wiedzy Jimmy'ego Novaka, nie uważał tego za dobry powód do zabawy. Co więcej, był zdania, że nie rozumie ich radości, ale cieszyło go dobre samopoczucie podopiecznych.
Chwilę później Dean z wyraźną niechęcią podniósł się z łóżka i, położywszy ręce na biodrach, westchnął ciężko.
Dobra, to my zaczynamy śledztwo ― oznajmił. ― A czym ty się zajmiesz, Cass?
Anioł posłał im ciepły uśmiech.
Mam swoje zajęcia.
Zaszeleściły skrzydła i już go nie było.

* * *

Ciężkie krople deszczu naginały liście wszystkich drzew w okolicy. Niebo miało zimną, biało-szarawą barwę i takiego koloru światło przepuszczały korony drzew. Ściółka była mokra, śliska. Zapach napojonej zieleni spowijał nozdrza jako pierwszy spośród innych doznań. Później dochodził szept łagodnego wiatru i szum podobny do deszczu w lesie. Najgorsza była temperatura ― nieprzyjemnie niska, w połączeniu z wilgocią tworzyła miejsce, w którym nie chce się pozostać dłużej, chyba że włożyło się przedtem gruby sweter i kurtkę przeciwdeszczową.
Uśmiechnął się na jej widok. Taka delikatna, łagodna, wciąż jeszcze młoda. Wyglądała jak zaczarowana. Pewnie gdyby miała wybór, wolałaby taka być.
Tak, idealnie wiedział, kiedy ma się zjawić.
Dzień dobry, Gabrielle.
Podniosła głowę ze mchu, który tej nocy posłużył jej za poduszkę. Z ledwością usiadła na przewalonym, a usadowionym między dwoma drzewami pniu. Przenikliwe zimno nie zabiło tej istoty tylko z jednego powodu ― wciąż w pewnej części była aniołem.
Jak ci się spało?
Wówczas dostrzegł nienaturalną bladość na jej twarzy i zsinienie ust. Parę sekund później doszły drgawki. Zaniepokojony, przykucnął przed nią, wyciągając rękę w jej kierunku i kładąc ciepłą dłoń na ramieniu.
Nie za dobrze ― odparła z zaciśniętymi od poszczękiwania zębami. ― Jako stuprocentowy człowiek mogłabym mieć poważne komplikacje zdrowotne. ― Zamilkła na chwilę, wbijając wzrok w zieloną nicość w oddali. ― A jak Winchesterowie?
Bez zmian. ― Do naturalnej kamienności, na jego twarzy doszła zmarszczka smutku. ― Dean idzie w zaparte, choć wydaje mi się, że za niedługo ulegnie. Sama, zdaje się, męczy trochę sumienie.
Czym się dziś zajmą?
Śledztwem w Charlotte w sprawie bezmózgich śmierci.
Gabrielle westchnęła cichutko. Przestała się trząść; ciepło przekazane od Castiela na dobre zadomowiło się w jej organizmie. Wbiła wzrok w ściółkę leśną z twarzą tak zmartwioną, że serce Jimmy'ego Novaka coś ścisnęło.
A więc się zaczęło… ― szepnęła jakby bardziej do siebie niż obecnego z nią przyjaciela.
W jej morskich oczach pojawiła się nuta żalu wymieszana ze strachem. Połączenie to dało niezwykłej urody widok, na który naczynie Castiela zareagowało w nieznany dotąd sposób. Wypełniło go uczucie przedziwnego ciepła w całym ciele, jakby w jego mózgu zaszła jakaś istotna zmiana.
Prędko otrząsnął się w duchu i wyjął z kieszeni plik banknotów, podsuwając je Gabrielle pod nos.
Pożyczyłem trochę pieniędzy z portfelu Deana. Myślę, że wystarczy, żeby się jakoś na nowo zorganizować na Ziemi. I nie chcę słyszeć sprzeciwu ― dodał, widząc, że przyjaciółka pali się do odmowy.
Gabrielle niespodziewanie zaśmiała się serdecznie.
Pożyczyłeś? Wiesz, że zabranie bez pozwolenia to kradzież?
Nie, jeśli jest dokonywana w celach charytatywnych.
Anielica nie mogła się powstrzymać od śmiechu, zupełnie jakby usłyszała najlepszy żart w swoim życiu. Jakby chciała zapisać te chwile głęboko w swojej pamięci i móc je wyjmować na wierzch przy dowolnej okazji. Bo wiedziała, że mogą się więcej nie powtórzyć.
Muszę już iść. Spróbuj jeszcze raz, aż do skutku. Do zobaczenia.
Została sama z plikiem banknotów w dłoni.

* * *

Żadnych odcisków palców? ― upewnił się Dean, patrząc w oczy policjantowi naprzeciwko.
Kto znał Winchestera prędzej, teraz nigdy nie uwierzyłby, że to ten sam człowiek. Uczesany, wypielęgnowany, porządny ― w garniturze i z legitymacją agenta FBI w dłoni. Zachowywał się i mówił jak federalny, więc można było się nabrać. Sam zresztą wyglądał podobnie; rozglądał się jedynie na boki w poszukiwaniu czegoś niezwykłego, czegoś, co by sugerowało, że to naprawdę robota dla nich. W końcu istnieją na tym świecie psychopaci, którym podobałoby się wyrywanie mózgów ofiar, prawda? Obaj jednak doskonale wiedzieli, że w ich świecie nie można obstawiać takich opcji.
Psychopaci to najczęściej perfekcjoniści ― odparł szeryf z niedużą dawką ironii, choć dawał ogólne wrażenie niezadowolonego z rozmowy ze starszym Winchesterem. ― Są główną przyczyną zbrodni doskonałych
Nie ma czegoś takiego jak zbrodnia doskonała ― stwierdził szorstko Dean, udając notowanie tych informacji w skromnym, podręcznym notatniku.
Łypnęli na siebie nieprzychylnym wzrokiem, ale ― nawet, gdyby chcieli ― nie zdążyliby się odezwać, ponieważ kompletnie zdekoncentrował ich całkiem uprzejmy, kobiecy głos.
Proszę się nie przejmować nieprzyjemnym tonem kolegi, on nie ma w zwyczaju być miłym dla kogokolwiek.
Bracia jednocześnie odwrócili głowy do tyłu na tyle, na ile potrafili, ale mało brakowało, a musieliby szukać gałek ocznych w trawie.
Dean początkowo (to jest przez pierwsze dwie sekundy) nie mógł skojarzyć, skąd zna tę twarz; kogoś mu przypominała i podświadomość zareagowała niemal natychmiast, zatem jego odczucia były raczej złe. Później, kiedy mózg uruchomił ciężki proces myślenia, doszedł do wniosku, że zobaczył coś, czego zdecydowanie wolałby nie widzieć. A to dlatego, że TO COŚ, co stało tuż za plecami obu Winchesterów, miało niecałe 170 centymetrów wzrostu, było niebieskookie i blond, choć ani trochę nie przypominało istoty spotkanej zeszłej nocy w starym hangarze startowym w zapomnianym niemal Pontiac. Głównie z powodu wysokich, czarnych zamszowych szpilek na platformie, obcisłych spodni-rurek tego samego koloru i beżowego płaszcza z dużymi, czarnymi guzikami i paskiem w talii. No i dzierżyło w dłoni kawałek czarnej skóry, który otworzył się w ułamku sekundy, pokazując dwie legitymacje, w tym jedną z wyraźnym dużym napisem: FBI.
Starsza agentka Melinda Jones, jestem przełożoną tych dwóch jełopów ― ciągnęła z uśmiechem bez chwili przerwy na zaskoczenie czy sekretny znak w kierunku braci, mający świadczyć o tym, że zamierza uprzykrzyć im życie, stawiając przed faktem dokonanym. ― Technicy jeszcze się tu kręcą?
Tak, kończą już w zasadzie ― odpowiedział szeryf, przełamując wyraźnie widoczne na twarzy oniemienie (nie wiedzieć tylko, czy spowodowane urodą nowo przybyłej czy raczej samym jej pojawieniem się). ― Można wejść i się rozejrzeć, chociaż nie wiem, czy da się znaleźć tu coś nowego…
Przeszła w szczelinie pomiędzy policjantem a Winchesterami, skinąwszy palcem na tych drugich, i odważnie, bez żadnego wahania, czy okazywania braku wiedzy, weszła do środka domu ofiary.
W oczy rzucił się tłum ludzi w czarnych kurtkach z napisami na plecach, robiących zdjęcia dziwnym miejscom i przedmiotom. Uwagę przykuwał także czarny, niedomknięty worek z wystającymi zeń resztkami czegoś, co dawniej najprawdopodobniej miało być głową, leżący obok wysepki w otwartej kuchni. Ku zdziwieniu braci, rzeczona Melinda Jones nie zareagowała na ten widok z jakąś szczególną wrażliwością; zaledwie skrzywiła się nieco, starając wywnioskować coś z wyglądu wnętrza domu.
Co ty tutaj robisz?! ― syknął jadowicie Dean, skoro tylko się zatrzymała przy schodach na piętro, znajdujących się naprzeciw drzwi wejściowych, a na wprost otwartej kuchni.
Pracuję ― odparła jak gdyby nigdy nic, trzymając dłonie w kieszeniach płaszcza.
Co to znaczy ― pracuję?! ― warczał jej cicho do ucha.
Przewróciła oczami z politowaniem, stając twarzą w twarz ze starszym z braci.
Winchester ― powiedziała cicho, westchnąwszy ― jeżeli nie rozumiesz znaczenia słowa praca, to, uprzejmie proszę, truj tym dupę komuś innemu.
Wyminęła go zwinnym ruchem i przeszła do pokoju za nim, do którego drzwi były umieszczone pomiędzy wejściem do domu, a pierwszym stopniem schodów. Obaj, niczym tresowane ratlerki, podążyli za nią, gdy tymczasem ona z uwagą przyglądała się każdemu zakątkowi, usiłując wychwycić choćby jeden szczegół, który mógł okazać się pomocny.
Miałaś nas zostawić w spokoju ― mruczał gniewnie do ucha, stojąc za jej plecami.
Sam dźgnął go łokciem w żebra, krzycząc niemo jego imię, ale on tylko odparł bezgłośne: No co?!
Bo ty tak powiedziałeś? ― Prychnęła. ― Nie działam z twojego rozkazu. ― Z każdym słowem narastał w niej gniew.
A z czyjego? ― zapytał Samuel zaciekawionym tonem.
Zamilkła, niby to zaabsorbowana szukaniem poszlak na suficie. W rzeczywistości starała się powstrzymać szaleńcze bicie serca. Nienawidziła kłamstw, a obowiązywała ją tajemnica. Obrzuciła salon obojętnym wzrokiem, pozornie nie znajdując w nim niczego interesującego, w duchu jednak modląc się, żeby móc stąd wyjść, wynająć pokój w motelu, wziął ciepły prysznic, wskoczyć w nowe, wygodne ubrania i odzyskać utracony dawno temu spokój. NIC Z TEGO. Na jej karku wciąż siedzieli Winchesterowie i ich nietolerancja dla obcych, nadnaturalnych istot, szczególnie tych z góry.
Kogoś o wiele ważniejszego do ciebie ― wymamrotała, schodząc niemal do szeptu i rumieniąc się przy tym jak pensjonarka.
Po tych słowach odwróciła się na pięcie i prędko wyszła z domu, żałując, że nie włożyła grubego szala, w którym z chęcią schowałaby teraz pół twarzy. Nawet nie wiedziała, że może osiągnąć taką prędkość w dziesięciocentymetrowych obcasach. Bracia wystrzelili za nią z drzwi jak dzikie psy dingo.
Crowley?! ― spytał Dean, który wraz z Samem truchtem ciągnął się za nią.
Prychnęła z pogardą.
Litości, ten nędznik nie miałby odwagi prosić któregokolwiek z nas o pójście na jeden z tych swoich układów.
Castiel?! ― wykrzyczał młodszy, będąc wolniejszym od brata.
Castiel jest moim przyjacielem i nigdy w życiu nie zleciłby mi niczego, co najwyżej poprosił o przysługę.
Ruby? ― strzelał dalej starszy.
Przecież poszła spać z rybkami, barany.
Zmierzała ku dużemu samochodowi terenowemu, który ― ze względu na nieznajomość okolicy ― zaparkowała parę ulic dalej, niemal na sąsiednim osiedlu. Dwa uganiające się za nią kundle zupełnie zapomniały o tym, że ich Impala stoi tam, gdzie powinna, to jest przed domem ofiary. Szukała właśnie kluczy w bocznych kieszeniach płaszcza.
Azazel? ― drążył Sam.
Wącha kwiatki od spodu. ― Włożyła kluczyk do zamka od strony kierowcy i coś szczęknęło. ― Macie amnezję czy jak?
Lucyfer?
Zastygła. Naprędce udała, że nie może wyjąć kluczyka, choć przecież w środku cala drżała, trzęsła się niemal jak osika. Ostatecznie zostawiła biedny zamek, oparła się o szybę boczną łokciem, dłoń drugiej ręki położyła na biodrze i spojrzała na Deana gniewnie.
Jestem aniołem, imbecylu, wiesz co to znaczy?! Że nie wchodzę w żadne związki z istotami spod asfaltu!
Ze złością wytargała kluczyk z zamka i, wsiadłszy do wozu, przełożyła go do stacyjki, zamykając z trzaskiem drzwiczki. Po sekundzie jednak uchyliła je i warknęła do oniemiałych braci:
Gdzie jesteście zameldowani?
W Old Times, to jest zaraz za…
Sammy nie mógł skończyć, bo drzwi się zatrzasnęły, a srebrny range rover ruszył z piskiem opon.
― …tym starym sklepem muzycznym ― mruknął.
Spojrzał na brata, który wpatrzony był w horyzont, mrużąc oczy z gniewem. Milczeli parę sekund.
Chyba ją trochę wkurzyliśmy ― stwierdził młodszy.
Starszy uspokoił się nieco i nawet ruszył przed siebie, a w ślad za nim poszedł Sam.
Trochę tak ― przyznał Dean. ― Ale myślę, że u niej po prostu o to całkiem łatwo. Tylko… jakim cudem ona buchnęła taki wóz?! Przecież to AWYKONALNE!
Nie zapominaj, że jest aniołem. Kto wie, czy nie uśpiła właściciela na czas kradzieży.
Nie musiała.
Zatrzymali się raptownie i, jak na komendę, jednocześnie odwrócili się na pięcie w tył. Na środku pustego chodnika, w delikatnym słońcu i beżowym prochowcu, stał pewien urzędnik-bankrut… Co więcej, przywdział on subtelny, acz kojący uśmiech, na widok którego obu braciom zrobiło się raźniej.
Właściciel był starszym, bogatym człowiekiem, który u schyłku swojego życia zapragnął zaznać odrobiny prawdziwego szczęścia i rozdał większość swojego dobytku. Powiedział, że w trumnie taka kobyła i tak mu się nie przyda, więc oddał ją pierwszej napotkanej osobie, a los uczynił nią Gabrielle.
Sam zmarszczył brwi.
Ale skąd ona miała pieniądze na nowe ubrania? Przecież Dean zostawił…
― …MY zostawiliśmy…
― …ZOSTAWIŁ ją w sukni, w dodatku w ulewie.
Nie wyolbrzymiaj, to była mżawka.
Mżawka?! Przez tę mżawkę wycieraczki twojego grata chciały wyskoczyć z zawiasów, a i tak ledwo widziałeś drogę!
Ooo, z szacunkiem do mojej małej, ona też ma uczucia! Jak się wkurzę, to będziesz chodził pieszo!
Wolę chodzić pieszo niż co dwadzieścia kilometrów robić przystanek na naprawę tej kupy złomu! Przecież to nie jest warte nawet złama…
Uwagę Sama przykuł szelest skrzydeł. Po anielskim przyjacielu nie było już śladu.
Mimo zażartej dyskusji i gróźb, obaj Winchesterowie wciąż poruszali się tym samym środkiem transportu i po spacerze w ciszy pojechali nim do motelu, w którym byli zameldowani od paru godzin. Oprócz wyglądu ofiary po ataku nie mieli absolutnie żadnych innych informacji. Wykończeni niewielką dawką snu zamierzali się niemal natychmiast położyć spać, ale tuż po przekroczeniu progu, a pierwszy uczynił to Sam, prawie dostali zawału.
Zamiast szklanego stolika i wyświechtanego fotela naprzeciw ich obu łóżek stało coś, co kiedyś było wyświechtanym fotelem, aczkolwiek na ten moment zostało zasypane pościelą. Co gorsza, obok niego, pod małym, okrągłym szklanym stolikiem leżała średniej wielkości czarna torba podróżna. Natomiast tuż przed (teoretycznie) twarzą Samuela Winchestera widniała inna twarz, rozwścieczona i nieskłonna pójść na układy.
Słuchaj no, zakało!
Niespodziewanie zacisnęła w pięści część koszuli Sama i sprowokowała jego głowę do odchylenia się. Z gniewu zacisnęła zęby. W tle zbuntowany Dean chciał już reagować, kiedy rozległ się krzyk.
Gabrielle!
Sądząc po minie, palce rozprostowane zostały wbrew jej woli, z bólem, jako że złapała się z tę rękę w nadgarstku i zgięła się nieco. Sam stał już nieco dalej, obok brata; zamiast niego przed jej oczami zjawił się Castiel. Łypnęła na niego groźnie, obrażona najwyraźniej.
Co cię opętało, wariatko?! ― krzyknął starszy Winchester niemal spod drzwi, ze złością luzując krawat. Po chwili zdjął go i cisnął nim w podłogę. ― Udusiłabyś go!
Wierz mi, że to nie jest możliwe ― wymamrotała gniewnie pod nosem, wciąż kuląc się nieco z bólu w dłoni. W dłoń tę wpatrzony był Cass.
Co tam mamroczesz?! ― irytował się nadal Dean, wespół z bratem zdejmując kolejne ograniczające elementy garnituru.
NIE TWÓJ ZASRANY INTERES!
Chciała już wyrwać się w jego kierunku, ale anioł był szybszy. Nim zdążyła się obejrzeć, usiadła przymusowo na stoliku, zrzucając zeń wazon z bukietem sztucznych kwiatów. Wyprostowane w jej kierunku ramię przyjaciela świadczyło o tym, że był jedynym powodem, który trzymał ją na miejscu. I to w bezruchu, a nawet z pewną dawką cierpienia.
Gabrielle, opanuj się! ― zawołał Castiel. ― Przywołaj się natychmiast do porządku! Doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że siła twojego gniewu jest rażąca, dlaczego więc pozwoliłaś sobie na taką swobodę?!
Anielica stękała z bezsilności, z niemożności uczynienia choćby milimetrowego ruchu, z nieupuszczenia swojego gniewu. Odchyliła głowę i zacisnęła powieki, jakby siedzenie sprawiało jej psychiczny i fizyczny ból. Wyglądała, jakby napierała na niewidzialne pęta ze stali. Ostatecznie jednak dała za wygraną i niemal odetchnęła z ulgą.
Castiel zakończył zaklęcie, ale ona pozostała na miejscu, wpatrzona w okno po swojej lewej, cicha i małomówna. Bracia zaczęli zbierać swoje rzeczy z podłogi, ciągle się jej przypatrując. Była martwa na twarzy. Kiedy ocknęła się z letargu, Sam i Dean siedzieli na swoich łóżkach w luźnych rzeczach, chowając się za plecami Cassa, który jako jedyny nie posunął się nawet o milimetr.
Muszę z wami zostać ― rzekła, przenosząc wzrok z jednego na drugiego z braci. ― Została mi powierzona pewna misja ― nie pytajcie o jej treść, nie wolno mi tego ujawniać ― dla której jestem skazana z wami przebywać, dopóki nie dobiegnie końca. Później… ― zawiesiła głos, znów na chwilę zerkając na okno, na zachodzące słońce ― później to nie będzie konieczne.
Zapadło milczenie. Castiel uśmiechnął się do niej; ona zareagowała, ale ledwo widocznie. Zeskoczyła ze stolika, po czym położyła się na pościeli na fotelu. Cass podniósł z podłogi wazon ze sztucznym bukietem i poprawił nawet przekrzywiony obraz nad nim. Poszedł po krzesło, stojące pomiędzy drzwiami a oknem i usiadł przy stoliku, po stronie przeciwnej do Gabi.
Trudna ta misja? ― spytał nieśmiało Sam.
Uśmiechnęła się, wpatrzona w ścianę niewidzącym wzrokiem.
W zasadzie nie ― odparła wesoło, patrząc mu prosto oczy. Pierwszy raz tak szczerze i otwarcie. ― Najtrudniejsza jej część to przekonać was, bym mogła zostać, mimo tego, że nie mogę podać konkretnego powodu.
Ooo, nie zmuszaj nas, żebyśmy cię zmuszali do powiedzenia!
Wszyscy się zaśmiali.
Ile masz w zasadzie lat? ― palnął od rzeczy starszy.
A ile byś mi dał?
Wahałem się między dwadzieścia pięć a piętnaście.
Spiorunowała go wzrokiem.
Teoretycznie mam osiemnaście lat, o praktyce opowiem wam kiedy indziej. Teraz chyba się przejdę. Zapowiada się całkiem ładny wieczór.
* * *

Gabrielle Winston na pewno ma spaczone pojęcie ładnego wieczoru. A może i nie, jeśli ująć to w kontekście pogody, bo w każdym innym jest to niemożliwe.
Według niej ładny wieczór to taki w jakimś ponurym barze z sokiem pomarańczowym z parasolką, pitym przez rurkę, przy smętnej muzyce, chmarach dymu, wszechobecnym zapachu alkoholu i mnóstwie brzydkich, spitych, ledwo trzymających się na nogach mężczyzn. Z głową podpartą na ręce i pełną dziwnych, nieokrzesanych myśli, pytań o właściwe postępowanie. Z bólem żołądka z głodu i serca z żalu.
Choć nie powinna się smucić; między nią a Winchesterami nawiązała się niewielka nić porozumienia, a to był stumilowy krok w jej misji. Wolałaby teraz porozmawiać z Castielem na osobności, w jakimś ustronnym miejscu, najlepiej nad rzeką, z gwiazdami nad głowami i nieograniczonym czasem… Chciałaby mu to wszystko opowiedzieć, uwolnić swoją duszę od ciężaru, jakim bezsprzecznie było jej zadanie. Dlaczego właśnie ona? Szukała na to pytanie odpowiedzi w swojej głowie, ale tam wciąż odpowiadała pustka…
Dół?
Nawet nie spojrzała na gościa, chociaż po głosie brzmiał jeszcze całkiem trzeźwo, tylko staro. Przytaknęła.
Chłopak?
Przydałby się, przemknęło jej przez myśl.
Taa… ― mruknęła od niechcenia.
Nieproszony towarzysz westchnął.
Tak to już jest. Rodzimy się, chodzimy do różnych szkół, w których poznajemy różnych ludzi… A kiedy jesteśmy nastolatkami chcemy z nich koniecznie zrobić nasze drugie połówki. Ech, kto by pomyślał! Dziś już jestem taki stary… Ledwo pamiętam te czasy. Nawet nie wiem, kiedy mi to minęło. Życie jest krótkie, wiesz coś o tym, prawda, Gabrielle?

_______________

To nie jest długie! Serio nie. Jest za to nudne, a to o wiele gorzej. Mam nadzieję, że mi przy tym nie uderzycie w kimę... Cóż, mam już koncepcję na trójkę, więc powinna się pojawić przynajmniej do końca tygodnia.
Tego tam, pozdrawiam. 

środa, 12 września 2012

01. When Castiel doesn't answer

CASTIEL!
Nie wiadomo co było głośniejsze ― wrzask czy huk grzmotu. Bracia odnieśli wrażenie, że to pierwsze, choć nie mieściło im się w głowach, że jakikolwiek człowiek potrafi wytworzyć tak zatrważającą ilość decybeli.
Cień postaci dawał złudne wrażenie o jej wzroście; w rzeczywistości nie mogła mieć więcej niż 170 centymetrów. Stała z rękami na biodrach i była to postawa wyraźnie bojowa. Zrobiła kilka kroków naprzód, znajdując się twarzą w twarz z mężczyzną w prochowcu.
Pozostając gniewną, spojrzała w górę na zwisającą nad nią lampę. Ta zabrzęczała, zamigotała i po chwili paliła się jak jeszcze przed paroma minutami. Podobnie stało się z resztą oświetlenia.
Dean z zaskoczeniem zauważył, że wiatr ucichł i zelżały pioruny. Co więcej ― przez otwarte drzwi dostrzegł kilka gwiazd na granatowym niebie. Tylko deszcz wciąż zacinał z szumem.
Światło pozwoliło na ujrzenie nowej osoby. Była to łagodna, dziewczęca twarz niebieskookiej blondynki. Fakt, cienie pod oczami i lekko zgarbiony nos nie pozwalały na stwierdzenie, że należała do wyjątkowo pięknych; śladowe, wczesne zmarszczki wokół oczu i liczne znamiona nadawały jej miano kobiety o specyficznej urodzie. Jeżeli można to uznać za urodę, przemknęło Deanowi w myślach. Stanął jak wryty, jego brat również.
Kim, do kurwy nędzy, jest ta laska?! ― wyrwało się temu pierwszemu.
Nie jestem laską, Winchester! ― warknęła, nawet nie patrząc na niego.
Sam spojrzał na swojego starszego brata z niemałym zdumieniem, on jednak bez ustanku wbijał oszołomiony wzrok w nowo przybyłą.
― …i skąd, do kurwy nędzy, zna moje nazwisko?!
Och, nasłuchałam się o tobie ― wymamrotała z niezadowoleniem, bardziej jakby do siebie, nie zaszczyciła go jednak swoim spojrzeniem.
Spojrzeniem, którym usiłowała zabić Castiela. Dean miał wrażenie, że wwierca mu się w czaszkę mózgową i usiłuje zgnieść całego od środka. Gdyby była Supermanem, Cass dawno byłby martwy, pomyślał. Nie zmieniało to jednak faktu, że nikt, poza tą dziwną parą, nie wiedział co tu się wyprawia.
Gabrielle… ― wyszeptał, jakby łagodniejąc.
Starszemu Winchesterowi wydało się nawet, że w oczach przyjaciela było coś z zaskoczenia, ale i skruchy. Nie, on tak na nikogo nie patrzy.
Nie, twoja stara! ― fuknęła. Budziła się w niej prawdziwa furia. Nie brać furiatki w kiecce za żonę, odnotował Dean w głowie. ― No pewnie, że ja! Gdzie ty masz uszy, do cholery?! Od dwóch tygodni staram się z tobą skontaktować, a tu nic! Już myślałam, że cię ktoś załatwił! Może powiedziałbyś mi z łaski swojej, dlaczego nie odpowiadałeś? Ja mogę wrzeszczeć, martwić się, a…
Cass, nie mówiłeś nam, że masz dziewczynę. ― W tej powadze zielonookiego Winchestera była spora dawka drwiny, jakby dusił śmiech. Uśmiech zresztą błąkał mu się na ustach.
To moja… dobra znajoma ― wybąkał Castiel, nie odrywając od niej wzroku.
PRZYJACIÓŁKA, patafianie, PRZYJACIÓŁKA ― poprawiła go gniewnie. ― Gdzie się podziewałeś?
Cass zaczął błądzić wzrokiem po podłodze. Dean dobrze znał to zachowanie ― jego przyjaciel musiał wyznać okropną prawdę, bo nie potrafił kłamać. Wiedział, że prawda ta wywoła w rozmówczyni jeszcze większy gniew, ale nie mógł inaczej. Taka była jego pokorna, anielska natura.
W momencie, w którym Castiel zabierał się do powiedzenia czegoś prawdziwego, acz wymijającego, rzeczona Gabrielle warknęła:
Winchester, czy mógłbyś z łaski swojej przestać myśleć o moich cyckach?
Dopiero wtedy na niego zerknęła. Jej niebieskie oczy płonęły żywym ogniem. Gdyby ośmielił się do niej zbliżyć, z dużym prawdopodobieństwem straciłby przy tym życie. Dean był jednak zmieszany.
Skąd…?
Twoje myśli są tak głośne, że zakłócają nawet moje własne ― wtrąciła. ― Przez ciebie chyba zacznę doceniać ciszę ― wymruczała. ― A zatem, Castielu? MUSISZ powiedzieć, bo przez twoją nonszalancję zostałam gwałtem wyrwana z balu.
Rzeczywiście, dopiero wówczas obaj bracia spostrzegli, że młoda kobieta stoi przed nimi w długiej, białej sukni balowej z gorsetem, włosy ma upięte w elegancki kok ze sztucznie pozawijanych loków. Fryzura nie była jednak tak do końca idealna, jako że swój wkład w nią miał niedawny wicher.
Opiekowałem się nimi ― odrzekł Castiel ze skruchą. Patrzył z subtelnym zawstydzeniem w podłogę.
I wówczas stało się coś, czego żaden z nich się nie spodziewał ― jej twarz złagodniała.
Zapadła cisza. Gabrielle, z czymś na wzór przebaczenia, współczucia, bólu i zmieszania, oddaliła się o krok. Nastrój kobiety uległ diametralnej zmianie.
Tymczasem Sam zmarszczył brwi, uruchamiając szybko proces myślowy. Skacząc oczami z jednego na drugiego utwierdzał się w swojej teorii.
Zaraz, skoro ona przedstawiła się jako twoja przyjaciółka, to oznacza to, że jest… aniołem? ― spytał, nie dowierzając.
Aniołem?! ― powtórzył zszokowany Dean. ― Przecież ona zachowuje się jak żona Lucyfera!
Młodszy brat skarcił go wzrokiem.
I kto to mówi, ha? ― odparła gniewnie, acz nie z taką mocą jak poprzednio. ― Może chcesz odwiedzić starego kumpla, co, Winchester? Castiel zapewni ci transport.
Starszy z braci nie poruszył się nawet o milimetr, a Gabrielle machnęła lekceważąco ręką, mamrocząc coś, co brzmiało jak nieważne, po czym wyciągnęła rękę przed siebie, siłą woli przyciągając wysoką skrzynię. Natychmiast na niej usiadła. Westchnęła głęboko.
W każdym razie ― jesteście na mnie skazani ― stwierdziła niemal urzędniczym tonem.
Sam zmarszczył brwi. Pokręcił głową z niezrozumieniem.
Co to znaczy?
To znaczy, że jesteście na mnie skazani.
Wow, co za dyplomacja… ― zironizował Dean.
Z tobą nie rozmawiałam w tej chwili, pajacu! ― warknęła.
Castiel pozostawał wciąż spokojny, jak i przedtem. Zdaniem starszego z braci, była to zasługa długiego przebywania z tym tam w górze, zakładając, że istnieje. Winchester zaś uśmiechał się drwiąco, obserwując lekko purpurową z gniewu twarz. Bawiło go, jak usiłowała przywrócić się do porządku. W tym celu użyła znaczącego chrząknięcia.
Zatem, jak już wspomniałam, zostaję z wami. ― Jej głos nadal pozostał w pewnym stopniu dyplomatyczny.
Dean nie wytrzymał i parsknął szyderczym śmiechem.
Już lubię twoje poczucie humoru.
Zwęziła oczy do szparek, przeszywając go mocą spojrzenia.
Z o s t a j ę ― powtórzyła z naciskiem.
Nie wydaje mi się.
Zacisnęła wargi i wysunęła przed siebie wyprostowaną w łokciu rękę, z palcami u dłoni na wzór szponów. Skoncentrowała wzrok na swoim rozmówcy, który po paru sekundach poszybował parę metrów w tył i z mocą uderzył w ścianę, przywierając do niej jak przywieszony. Obecny anioł zdążył tylko zawołać, by powstrzymać jej wściekłe zapędy. Później zdany był wyłącznie na wrzaski i rozpaczliwe próby przemówienia tej istocie do rozsądku. Nie sądził, że to będzie syzyfowa praca. Uparta jak diabli.
Gabi, błagam cię, zostaw go! ― Castiel z niepokojem obserwował krzywiącego się z bólu Deana, którego kręgosłup boleśnie wbijał się w białą ścianę hangaru. Nawet Sam przyłączył się do anielskiego lamentu Cassa. ― To nie jego wina, że nic nie rozumie!
Chwila zastanowienia. Nacisk na klatce Winchestera zelżał, choć wciąż pozostał przygwożdżony pół metra nad ziemią. Dwaj pozostali bacznie przyglądali się srogiemu, pełnemu chłodnej furii obliczu tajemniczej przybyszki. Jej ofiara natomiast zdawała się być lekko zaskoczona.
A ty rozumiesz? ― spytał sługę Pana.
Castiel spojrzał na niego w nieodgadniony sposób i natychmiast wrócił do patrzenia na swoją niby to przyjaciółkę.
Dean opadł na podłogę, nie zapominając się przy tym zachwiać, skoro tylko jego stopy dotknęły gruntu. Spoglądał na swoją oprawczynię nieco zemstliwym wzrokiem. Miał dziką ochotę się jej pozbyć. Za pomocą miecza archanioła lub czegoś podobnego.
Muszę z wami zostać ― wznowiła temat, kładąc nacisk na pierwsze słowo.
Nie ma mowy ― upierał się.
Na początek będę potrzebowała trochę pieniędzy, żeby kupić najpotrzebniejsze rzeczy…
Powiedziałem: nie!
― …no i jakiś nocleg by się przydał, bo zmęczyła mnie trochę ta podróż. Już prawie zapomniałam, jak to jest być człowiekiem…
Czy ty jesteś głucha, kobieto?!
Niedaleko jest motel Daily. Mam nadzieję, że wystarczy wam pieniędzy, żeby mnie opłacić?
Powściągnął rosnący gniew, przeszywając ją lodowatym spojrzeniem.
Burza już przeszła, zabieramy się stąd.
Dean stanowczo zerwał się do wyjścia. Reszta nadal pozostała na miejscach, wolno odrywając stopy od ziemi za Winchesterem.
Idę z wami.
Nie, zostajesz tutaj. Temat zakończony.
Chwilę później poczuła chłodnawy wietrzyk, któremu udało się wpłynąć chyłkiem do środka. Zobaczyła ostatnie, przygnębione spojrzenie Castiela, wlokącego się na końcu. Trzasnęły drzwi.

Co za babsztyl ― warczał Dean. ― Co jej się ubzdurało w tej blond dyni? Że co ― powie, że musi z nami zostać, a my bez zająknięcia się zgodzimy? ― Prychnął. ― Świrnięta.
Silnik czarnej Impali z rocznika 67' mruczał przyjemnie, z radia sączyła się cicho rockowa muzyka. Wokół tworzyła się ciemna ściana, jedynie księżyc i lampy dawały jako-takie pojęcie o tym, w jakim kierunku się przemieszczają ― wiedzieli tylko, że naprzód. Stopa ciążyła na gazie, licznik bił setkę. Przerażony Sam patrzył na brata niepewnie. Nie powinien prowadzić w takim stanie, ale jak miał mu to przekazać, skoro ― gdyby się spróbował odezwać ― zostałby zjedzony żywcem? Cass siedział z tyłu, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Tradycyjnie był nachylony do przodu, by mieć na nich oko i lepiej wszystko rejestrować.
Uważam, że zrobiliśmy spory błąd ― oznajmił. ― Myślę, że miała nam coś ważnego do przekazania.
Coś ważnego?! ― powtórzył, tracąc na moment panowanie nad kierownicą tak, że zjechali na kilka sekund na sąsiedni pas. ― Próbowała na nas żerować!
Może ja poprowadzę? ― zasugerował nieśmiało Sam, którego nadal nie opuścił strach. Serce chciało mu podskoczyć do gardła.
Dean utkwił w nim wzrok, zatrzymawszy samochód, ale po chwili odpiął pas i wyszedł na zewnątrz.
Przetarł oczy. Doszedł do niego dźwięk zatrzaskiwanych drzwiczek i poczuł obecność brata za swoimi plecami. Głęboko wdychał chłodne, wilgotne powietrze, pachnące upajającym ozonem. Zaczynał na nowo czuć regularne tętno, wściekłość opuszczała jego organizm. Świadom, że jego dwaj towarzysze czekają, wrócił do chevroleta, zajmując miejsce pasażera obok kierowcy.
Jak nazywał się ten motel, o którym ona mówiła? ― burknął, wciąż jeszcze trochę nachmurzony.
Daily ― przypomniał Sam, marszcząc przy tym lekko brwi.
Młodszy przekręcił kluczyk w stacyjce i już po chwili Dean słyszał miłe dla ucha mruczenie swojej jedynej miłości. Rozsiadł się w fotelu, odchylił głowę do tyłu, poddając się w zupełności uczuciu odprężenia. Wreszcie miał wolne od spięcia mięśnie. Odniósł wrażenie, jakby właśnie zakończył maraton.
Nie trwało dłużej niż pięć minut, a doszedł go szelest skrzydeł. Gwałtownie odwrócił głowę do tyłu, na tylne siedzenie, na miejsce obok Castiela. Sam zerknął tam tylko przez ułamek sekundy. Musiał pilnować drogi.
Co ty tutaj robisz?! ― krzyknął Dean.
Tym razem to ona zachowała zimną krew. Wokół jej oczu pojawiły się przedwczesne zmarszczki, kiedy rozjaśniła twarz w uśmiechu. W tym świetle wydała mu się całkiem niekiepska. Na policzkach pozostały śladowe rumieńce, no i wciąż miała na sobie piękną, długą, białą suknię z gorsetem, a na włosach ― ledwo, bo ledwo, ale jednak ― nadal trzymały się dzielnie resztki fryzury.
Jak już wspomniałam ― zostaję z wami ― odparła pogodnie.
Po co?! ― pieklił się Dean.
Powiedzmy, że mam w tym swój interes ― odrzekła, momentalnie obniżając głos, poważniejąc i spuszczając wzrok, niby to zainteresowania jakimś paprochem na swoim sukience.
Kim ty w ogóle jesteś?! ― Starszy z braci niemal zupełnie odwrócił się do niej. Młodszy od czasu do czasu zerkał w tył, ale nasłuchiwał.
Nazywam się Gabrielle i jestem aniołem, to wszystko, co powinniście wiedzieć na początek ― odpowiedziała. ― Całą resztę wyjaśnię wam jutro rano; teraz jestem bardzo zmęczona. ― Ziewnęła.
Dean prychnął i pokręcił głową, na kilka minut wracając do poprzedniej pozycji. Po chwili jednak znów założył rękę za oparcie siedzenia i pochylił w jej kierunku.
Jaki masz w tym interes?
Pierwsza w prawo, Sam ― odezwała się łagodnym, choć już nie tak wesołym tonem.
Rzeczony spojrzał na nią jedynie prawym profilem, ale posłał uśmiech, który odwzajemniła i który utrzymała aż do momentu odpowiedzi na pytanie starszego Winchestera.
Gdybym ci powiedziała, musiałabym cię zabić. ― Wyszło na to, że był jednak sztuczny ― przynajmniej w stosunku do Deana.
W tym samym momencie ujrzeli parking i neonową reklamę motelu, pod który właśnie zajeżdżali. Wszyscy wysiedli, skoro tylko Sam zatrzymał samochód, i skierowali się do rejestracji. Tam zamówili pokój dwuosobowy, co Gabrielle skwitowała stwierdzeniem, że na podłodze też się można wyspać, choć nie jest to takie przyjemne jak na materacu. Wówczas recepcjonistka dziwnie na nią spojrzała.
Sammy od razu odstawił torby i rzucił się na łóżko. Dean przechadzał się po pokoju, przecierając twarz i oczy. Castiel nieprzerwanie milczał, a jego przyjaciółka rozglądała się po pomieszczeniu, chcąc jakby wchłonąć każdy szczegół. Usiadła w końcu w wiklinowym fotelu obok małego, szklanego stoliczka, ale nie przestała badać wzrokiem wszystkiego dookoła. Była przy tym całkiem radosna.
Cass schylił na chwilę głowę i natknął się na krzyczący nagłówek jednej z gazet.

BEZMÓZGA ŚMIERĆ
Seria wyjątkowo okrutnych morderstw w Charlotte

Ludzie ― odezwał się, przerywając ciszę ― mam tu coś, co powinno was zainteresować.
Dean bez słowa podszedł i wyjął dziennik z dłoni przyjaciela. Prześliznął prędko wzrokiem po tekście i odrzucił gazetę z powrotem na stolik, kładąc ręce na biodrach.
Pojedziemy jutro z rana ― oznajmił, zdejmując wreszcie kurtkę.
Do Charlotte jest kawałek drogi ― zasugerował Castiel. ― Im szybciej, tym lepiej.
Charlotte? ― zainteresowała się Gabrielle, przestając wreszcie zapamiętywać pokój centymetr po centymetrze. Zwróciła tym automatycznie ich uwagę. ― Mieszkałam tam za ludzkiego życia.
Ludzkiego życia? ― zdumiał się Dean.
Ale ja już zapłaciłem za dobę hotelową! ― jęknął Sam.
Trudno. Nie marudź, tylko zbieraj manatki, wyjeżdżamy.
Jasnowłosa anielica podniosła się z fotela, stając twarzą w twarz ze starszym Winchesterem. Żałowała tylko, że nie jest dostatecznie wysoka, by ten frazeologizm stał się prawdziwy.
Jadę z wami.
Po moim trupie ― odparł.
Jadę i koniec, Winchester! Nie będziesz mną rządził!
To moje auto, więc ja decyduję! NIE jedziesz i nawet nie próbuj mnie przekonać!
Winchester, ty zasrany dupku! Ty nic, patafianie bezmózgi, nie rozumiesz! Ja MUSZĘ tam jechać!
Kłócili się, idąc korytarzem w stronę recepcji. Nie zwracali przy tym uwagi, że dochodzi pierwsza i nie należy przerywać ciszy nocnej. Gabrielle czuła, że nie będzie jej łatwo, ale nie sądziła, że trafi kosa na kamień. Recepcjonistka znów na nich patrzyła dziwnym wzrokiem.
To świetnie. Złap autobus. ― Oddał klucze, uśmiechnął się niemrawo i ruszyli do wyjścia.
Gdy tylko znaleźli się na zewnątrz, dziewczyna poczuła podwójnie silny chłód. Oddech zamieniał się w parę, choć lało jak z cebra. Maska Impali lśniła od kropli deszczu. Marzyła, by znaleźć się w jej ciepłym wnętrzu.
Winchester! ― krzyknęła, gdy znalazła się w pobliżu samochodu.
W odpowiedzi usłyszała tylko trzask zamykanych drzwiczek. Zobaczyła współczujące spojrzenie Castiela, kiedy wsiadał wraz z nimi. Nawet Sam miał subtelnie zatroskaną minę, ale wiedział najwyraźniej, że to jego brat tutaj dowodzi i wszelki opór jest bezcelowy. Chyba, że by go zabić, wówczas być może by się udało.
Patrzyła się się oddalają, jak nikną w czerni nocy. Jak światła chevroleta Impali z 1967 roku znikają za rogiem. Jak napływają nowe problemy, podwójnie ciężkie i tak inne od poprzednich. Jak będzie musiała walczyć, żeby przetrwać. Do czasu…
Czuła, jak po jej twarzy spływają krople deszczu, a ulubiona, piękna biała suknia robi się ciężka od wody. Włosy traciły loki i ułożenie, wracał ich naturalny kształt ― prosty jak drut. Zmęczenie powoli zwalało ją z nóg. Musiała gdzieś odpocząć. Powrót na górę nie wchodził w grę.
Usłyszała za sobą stuk i skrzypienie zawiasów. Odwróciła się. To recepcjonistka stała w drzwiach.
Może pani wróci i weźmie pokój? ― krzyknęła, usiłując przebić się ponad szum. ― W takim deszczu nie ma co czekać autostop.
Nie, dziękuję ― odparła. ― Nie mam grosza przy duszy.
Kobieta skinęła głową i wróciła do środka.
Gabrielle westchnęła; nie spodziewała się takiego buntu ze strony Winchesterów, a już na pewno nie ze strony Deana, o którym tyle się nasłuchała w ciągu ostatnich miesięcy. Prędzej podejrzewałaby o to Sama ― przecież to przeszkodziłoby w realizacji jego niedorzecznego planu…
Zacisnęła dłonie w pięści.
Skopię ci dupsko, Winchester ― wysyczała gniewnie.
Przeszła przez parking, opuszczając teren motelu, co oznaczało tylko jedno ― zanurzyła się w ciemnej otchłani lasu.

_____________________

Wytłumaczyłabym się, ale... nie mam komu. Jest rozdział? To fantastycznie. Nie ma? I tak by nikt nie zauważył.
Raczej wątpię, że to skończę, ale i tak warto.