― CASTIEL!
Nie
wiadomo co było głośniejsze ― wrzask czy huk grzmotu. Bracia
odnieśli wrażenie, że to pierwsze, choć nie mieściło im się w
głowach, że jakikolwiek człowiek potrafi wytworzyć tak
zatrważającą ilość decybeli.
Cień
postaci dawał złudne wrażenie o jej wzroście; w rzeczywistości
nie mogła mieć więcej niż 170 centymetrów. Stała z rękami na
biodrach i była to postawa wyraźnie bojowa. Zrobiła kilka kroków
naprzód, znajdując się twarzą w twarz z mężczyzną w prochowcu.
Pozostając
gniewną, spojrzała w górę na zwisającą nad nią lampę. Ta
zabrzęczała, zamigotała i po chwili paliła się jak jeszcze przed
paroma minutami. Podobnie stało się z resztą oświetlenia.
Dean
z zaskoczeniem zauważył, że wiatr ucichł i zelżały pioruny. Co
więcej ― przez otwarte drzwi dostrzegł kilka gwiazd na granatowym
niebie. Tylko deszcz wciąż zacinał z szumem.
Światło
pozwoliło na ujrzenie nowej osoby. Była to łagodna, dziewczęca
twarz niebieskookiej blondynki. Fakt, cienie pod oczami i lekko
zgarbiony nos nie pozwalały na stwierdzenie, że należała do
wyjątkowo pięknych; śladowe, wczesne zmarszczki wokół oczu i
liczne znamiona nadawały jej miano kobiety o specyficznej urodzie.
Jeżeli można to uznać za urodę,
przemknęło Deanowi w myślach. Stanął jak wryty, jego brat
również.
― Kim,
do kurwy nędzy, jest ta laska?! ― wyrwało się temu pierwszemu.
― Nie
jestem laską, Winchester! ― warknęła, nawet nie patrząc na
niego.
Sam
spojrzał na swojego starszego brata z niemałym zdumieniem, on
jednak bez ustanku wbijał oszołomiony wzrok w nowo przybyłą.
― …i
skąd, do kurwy nędzy, zna moje nazwisko?!
― Och,
nasłuchałam się o tobie ― wymamrotała z niezadowoleniem,
bardziej jakby do siebie, nie zaszczyciła go jednak swoim
spojrzeniem.
Spojrzeniem,
którym usiłowała zabić Castiela. Dean miał wrażenie, że
wwierca mu się w czaszkę mózgową i usiłuje zgnieść całego od
środka. Gdyby
była Supermanem, Cass dawno byłby martwy,
pomyślał. Nie zmieniało to jednak faktu, że nikt, poza tą dziwną
parą, nie wiedział co tu się wyprawia.
― Gabrielle…
― wyszeptał, jakby łagodniejąc.
Starszemu
Winchesterowi wydało się nawet, że w oczach przyjaciela było coś
z zaskoczenia, ale i skruchy. Nie,
on tak na nikogo nie patrzy.
― Nie,
twoja stara! ― fuknęła. Budziła się w niej prawdziwa furia. Nie
brać furiatki w kiecce za żonę,
odnotował Dean w głowie. ― No pewnie, że ja! Gdzie ty masz uszy,
do cholery?! Od dwóch tygodni staram się z tobą skontaktować, a
tu nic! Już myślałam, że cię ktoś załatwił! Może
powiedziałbyś mi z łaski swojej, dlaczego nie odpowiadałeś? Ja
mogę wrzeszczeć, martwić się, a…
― Cass,
nie mówiłeś nam, że masz dziewczynę. ― W tej powadze
zielonookiego Winchestera była spora dawka drwiny, jakby dusił
śmiech. Uśmiech zresztą błąkał mu się na ustach.
― To
moja… dobra znajoma ― wybąkał Castiel, nie odrywając od niej
wzroku.
― PRZYJACIÓŁKA,
patafianie, PRZYJACIÓŁKA ― poprawiła go gniewnie. ― Gdzie się
podziewałeś?
Cass
zaczął błądzić wzrokiem po podłodze. Dean dobrze znał to
zachowanie ― jego przyjaciel musiał wyznać okropną prawdę, bo
nie potrafił kłamać. Wiedział, że prawda ta wywoła w
rozmówczyni jeszcze większy gniew, ale nie mógł inaczej. Taka
była jego pokorna, anielska natura.
W
momencie, w którym Castiel zabierał się do powiedzenia czegoś
prawdziwego, acz wymijającego, rzeczona Gabrielle warknęła:
― Winchester,
czy mógłbyś z łaski swojej przestać myśleć o moich cyckach?
Dopiero
wtedy na niego zerknęła. Jej niebieskie oczy płonęły żywym
ogniem. Gdyby ośmielił się do niej zbliżyć, z dużym
prawdopodobieństwem straciłby przy tym życie. Dean był jednak
zmieszany.
― Skąd…?
― Twoje
myśli są tak głośne, że zakłócają nawet moje własne ―
wtrąciła. ― Przez ciebie chyba zacznę doceniać ciszę ―
wymruczała. ― A zatem, Castielu? MUSISZ powiedzieć, bo przez
twoją nonszalancję zostałam gwałtem wyrwana z balu.
Rzeczywiście,
dopiero wówczas obaj bracia spostrzegli, że młoda kobieta stoi
przed nimi w długiej, białej sukni balowej z gorsetem, włosy ma
upięte w elegancki kok ze sztucznie pozawijanych loków. Fryzura nie
była jednak tak do końca idealna, jako że swój wkład w nią miał
niedawny wicher.
― Opiekowałem
się nimi ― odrzekł Castiel ze skruchą. Patrzył z subtelnym
zawstydzeniem w podłogę.
I
wówczas stało się coś, czego żaden z nich się nie spodziewał ―
jej twarz złagodniała.
Zapadła
cisza. Gabrielle, z czymś na wzór przebaczenia, współczucia, bólu
i zmieszania, oddaliła się o krok. Nastrój kobiety uległ
diametralnej zmianie.
Tymczasem
Sam zmarszczył brwi, uruchamiając szybko proces myślowy. Skacząc
oczami z jednego na drugiego utwierdzał się w swojej teorii.
― Zaraz,
skoro ona przedstawiła się jako twoja przyjaciółka, to oznacza
to, że jest… aniołem? ― spytał, nie dowierzając.
― Aniołem?!
― powtórzył zszokowany Dean. ― Przecież ona zachowuje się jak
żona Lucyfera!
Młodszy
brat skarcił go wzrokiem.
― I
kto to mówi, ha? ― odparła gniewnie, acz nie z taką mocą jak
poprzednio. ― Może chcesz odwiedzić starego kumpla, co,
Winchester? Castiel zapewni ci transport.
Starszy
z braci nie poruszył się nawet o milimetr, a Gabrielle machnęła
lekceważąco ręką, mamrocząc coś, co brzmiało jak nieważne,
po czym wyciągnęła rękę przed siebie, siłą woli przyciągając
wysoką skrzynię. Natychmiast na niej usiadła. Westchnęła
głęboko.
― W
każdym razie ― jesteście na mnie skazani ― stwierdziła niemal
urzędniczym tonem.
Sam
zmarszczył brwi. Pokręcił głową z niezrozumieniem.
― Co
to znaczy?
― To
znaczy, że jesteście na mnie skazani.
― Wow,
co za dyplomacja… ― zironizował Dean.
― Z
tobą nie rozmawiałam w tej chwili, pajacu! ― warknęła.
Castiel
pozostawał wciąż spokojny, jak i przedtem. Zdaniem starszego z
braci, była to zasługa długiego przebywania z
tym tam w górze, zakładając, że istnieje.
Winchester zaś uśmiechał się drwiąco, obserwując lekko
purpurową z gniewu twarz. Bawiło go, jak usiłowała przywrócić
się do porządku. W tym celu użyła znaczącego chrząknięcia.
― Zatem,
jak już wspomniałam, zostaję z wami. ― Jej głos nadal pozostał
w pewnym stopniu dyplomatyczny.
Dean
nie wytrzymał i parsknął szyderczym śmiechem.
― Już
lubię twoje poczucie humoru.
Zwęziła
oczy do szparek, przeszywając go mocą spojrzenia.
― Z
o s t a j ę ― powtórzyła z naciskiem.
― Nie
wydaje mi się.
Zacisnęła
wargi i wysunęła przed siebie wyprostowaną w łokciu rękę, z
palcami u dłoni na wzór szponów. Skoncentrowała wzrok na swoim
rozmówcy, który po paru sekundach poszybował parę metrów w tył
i z mocą uderzył w ścianę, przywierając do niej jak
przywieszony. Obecny anioł zdążył tylko zawołać, by powstrzymać
jej wściekłe zapędy. Później zdany był wyłącznie na wrzaski i
rozpaczliwe próby przemówienia tej istocie do rozsądku. Nie
sądził, że to będzie syzyfowa praca. Uparta
jak diabli.
― Gabi,
błagam cię, zostaw go! ― Castiel z niepokojem obserwował
krzywiącego się z bólu Deana, którego kręgosłup boleśnie
wbijał się w białą ścianę hangaru. Nawet Sam przyłączył się
do anielskiego lamentu Cassa. ― To nie jego wina, że nic nie
rozumie!
Chwila
zastanowienia. Nacisk na klatce Winchestera zelżał, choć wciąż
pozostał przygwożdżony pół metra nad ziemią. Dwaj pozostali
bacznie przyglądali się srogiemu, pełnemu chłodnej furii obliczu
tajemniczej przybyszki. Jej ofiara natomiast zdawała się być lekko
zaskoczona.
― A
ty rozumiesz? ― spytał sługę
Pana.
Castiel
spojrzał na niego w nieodgadniony sposób i natychmiast wrócił do
patrzenia na swoją niby to przyjaciółkę.
Dean
opadł na podłogę, nie zapominając się przy tym zachwiać, skoro
tylko jego stopy dotknęły gruntu. Spoglądał na swoją oprawczynię
nieco zemstliwym wzrokiem. Miał dziką ochotę się jej pozbyć. Za
pomocą miecza archanioła lub czegoś podobnego.
― Muszę
z wami zostać ― wznowiła temat, kładąc nacisk na pierwsze
słowo.
― Nie
ma mowy ― upierał się.
― Na
początek będę potrzebowała trochę pieniędzy, żeby kupić
najpotrzebniejsze rzeczy…
― Powiedziałem:
nie!
― …no
i jakiś nocleg by się przydał, bo zmęczyła mnie trochę ta
podróż. Już prawie zapomniałam, jak to jest być człowiekiem…
― Czy
ty jesteś głucha, kobieto?!
― Niedaleko
jest motel Daily.
Mam nadzieję, że wystarczy wam pieniędzy, żeby mnie opłacić?
Powściągnął
rosnący gniew, przeszywając ją lodowatym spojrzeniem.
― Burza
już przeszła, zabieramy się stąd.
Dean
stanowczo zerwał się do wyjścia. Reszta nadal pozostała na
miejscach, wolno odrywając stopy od ziemi za Winchesterem.
― Idę
z wami.
― Nie,
zostajesz tutaj. Temat zakończony.
Chwilę
później poczuła chłodnawy wietrzyk, któremu udało się wpłynąć
chyłkiem do środka. Zobaczyła ostatnie, przygnębione spojrzenie
Castiela, wlokącego się na końcu. Trzasnęły drzwi.
― Co
za babsztyl ― warczał Dean. ― Co jej się ubzdurało w tej blond
dyni? Że co ― powie, że musi z nami zostać, a my bez zająknięcia
się zgodzimy? ― Prychnął. ― Świrnięta.
Silnik
czarnej Impali z rocznika 67' mruczał przyjemnie, z radia sączyła
się cicho rockowa muzyka. Wokół tworzyła się ciemna ściana,
jedynie księżyc i lampy dawały jako-takie pojęcie o tym, w jakim
kierunku się przemieszczają ― wiedzieli tylko, że naprzód.
Stopa ciążyła na gazie, licznik bił setkę. Przerażony Sam
patrzył na brata niepewnie. Nie powinien prowadzić w takim stanie,
ale jak miał mu to przekazać, skoro ― gdyby się spróbował
odezwać ― zostałby zjedzony żywcem? Cass siedział z tyłu,
przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Tradycyjnie był nachylony
do przodu, by mieć na nich oko i lepiej wszystko rejestrować.
― Uważam,
że zrobiliśmy spory błąd ― oznajmił. ― Myślę, że miała
nam coś ważnego do przekazania.
― Coś
ważnego?! ― powtórzył, tracąc na moment panowanie nad
kierownicą tak, że zjechali na kilka sekund na sąsiedni pas. ―
Próbowała na nas żerować!
― Może
ja poprowadzę? ― zasugerował nieśmiało Sam, którego nadal nie
opuścił strach. Serce chciało mu podskoczyć do gardła.
Dean
utkwił w nim wzrok, zatrzymawszy samochód, ale po chwili odpiął
pas i wyszedł na zewnątrz.
Przetarł
oczy. Doszedł do niego dźwięk zatrzaskiwanych drzwiczek i poczuł
obecność brata za swoimi plecami. Głęboko wdychał chłodne,
wilgotne powietrze, pachnące upajającym ozonem. Zaczynał na nowo
czuć regularne tętno, wściekłość opuszczała jego organizm.
Świadom, że jego dwaj towarzysze czekają, wrócił do chevroleta,
zajmując miejsce pasażera obok kierowcy.
― Jak
nazywał się ten motel, o którym ona mówiła? ― burknął, wciąż
jeszcze trochę nachmurzony.
― Daily
― przypomniał Sam, marszcząc przy tym lekko brwi.
Młodszy
przekręcił kluczyk w stacyjce i już po chwili Dean słyszał miłe
dla ucha mruczenie swojej jedynej miłości. Rozsiadł się w fotelu,
odchylił głowę do tyłu, poddając się w zupełności uczuciu
odprężenia. Wreszcie miał wolne od spięcia mięśnie. Odniósł
wrażenie, jakby właśnie zakończył maraton.
Nie
trwało dłużej niż pięć minut, a doszedł go szelest skrzydeł.
Gwałtownie odwrócił głowę do tyłu, na tylne siedzenie, na
miejsce obok Castiela. Sam zerknął tam tylko przez ułamek sekundy.
Musiał pilnować drogi.
― Co
ty tutaj robisz?! ― krzyknął Dean.
Tym
razem to ona zachowała zimną krew. Wokół jej oczu pojawiły się
przedwczesne zmarszczki, kiedy rozjaśniła twarz w uśmiechu. W tym
świetle wydała mu się całkiem niekiepska. Na policzkach pozostały
śladowe rumieńce, no i wciąż miała na sobie piękną, długą,
białą suknię z gorsetem, a na włosach ― ledwo, bo ledwo, ale
jednak ― nadal trzymały się dzielnie resztki fryzury.
― Jak
już wspomniałam ― zostaję z wami ― odparła pogodnie.
― Po
co?! ― pieklił się Dean.
― Powiedzmy,
że mam w tym swój interes ― odrzekła, momentalnie obniżając
głos, poważniejąc i spuszczając wzrok, niby to zainteresowania
jakimś paprochem na swoim sukience.
― Kim
ty w ogóle jesteś?! ― Starszy z braci niemal zupełnie odwrócił
się do niej. Młodszy od czasu do czasu zerkał w tył, ale
nasłuchiwał.
― Nazywam
się Gabrielle i jestem aniołem, to wszystko, co powinniście
wiedzieć na początek ― odpowiedziała. ― Całą resztę
wyjaśnię wam jutro rano; teraz jestem bardzo zmęczona. ―
Ziewnęła.
Dean
prychnął i pokręcił głową, na kilka minut wracając do
poprzedniej pozycji. Po chwili jednak znów założył rękę za
oparcie siedzenia i pochylił w jej kierunku.
― Jaki
masz w tym interes?
― Pierwsza
w prawo, Sam ― odezwała się łagodnym, choć już nie tak wesołym
tonem.
Rzeczony
spojrzał na nią jedynie prawym profilem, ale posłał uśmiech,
który odwzajemniła i który utrzymała aż do momentu odpowiedzi na
pytanie starszego Winchestera.
― Gdybym
ci powiedziała, musiałabym cię zabić. ― Wyszło na to, że był
jednak sztuczny ― przynajmniej w stosunku do Deana.
W
tym samym momencie ujrzeli parking i neonową reklamę motelu, pod
który właśnie zajeżdżali. Wszyscy wysiedli, skoro tylko Sam
zatrzymał samochód, i skierowali się do rejestracji. Tam zamówili
pokój dwuosobowy, co Gabrielle skwitowała stwierdzeniem, że na
podłodze też się można wyspać, choć nie jest to takie przyjemne
jak na materacu. Wówczas recepcjonistka dziwnie na nią spojrzała.
Sammy
od razu odstawił torby i rzucił się na łóżko. Dean przechadzał
się po pokoju, przecierając twarz i oczy. Castiel nieprzerwanie
milczał, a jego przyjaciółka rozglądała się po pomieszczeniu,
chcąc jakby wchłonąć każdy szczegół. Usiadła w końcu w
wiklinowym fotelu obok małego, szklanego stoliczka, ale nie
przestała badać wzrokiem wszystkiego dookoła. Była przy tym
całkiem radosna.
Cass
schylił na chwilę głowę i natknął się na krzyczący nagłówek
jednej z gazet.
BEZMÓZGA
ŚMIERĆ
Seria
wyjątkowo okrutnych morderstw w Charlotte
― Ludzie
― odezwał się, przerywając ciszę ― mam tu coś, co powinno
was zainteresować.
Dean
bez słowa podszedł i wyjął dziennik z dłoni przyjaciela.
Prześliznął prędko wzrokiem po tekście i odrzucił gazetę z
powrotem na stolik, kładąc ręce na biodrach.
― Pojedziemy
jutro z rana ― oznajmił, zdejmując wreszcie kurtkę.
― Do
Charlotte jest kawałek drogi ― zasugerował Castiel. ― Im
szybciej, tym lepiej.
― Charlotte?
― zainteresowała się Gabrielle, przestając wreszcie zapamiętywać
pokój centymetr po centymetrze. Zwróciła tym automatycznie ich
uwagę. ― Mieszkałam tam za ludzkiego życia.
― Ludzkiego
życia? ― zdumiał się Dean.
― Ale
ja już zapłaciłem za dobę hotelową! ― jęknął Sam.
― Trudno.
Nie marudź, tylko zbieraj manatki, wyjeżdżamy.
Jasnowłosa
anielica podniosła się z fotela, stając twarzą w twarz ze
starszym Winchesterem. Żałowała tylko, że nie jest dostatecznie
wysoka, by ten frazeologizm stał się prawdziwy.
― Jadę
z wami.
― Po
moim trupie ― odparł.
― Jadę
i koniec, Winchester! Nie będziesz mną rządził!
― To
moje auto, więc ja decyduję! NIE jedziesz i nawet nie próbuj mnie
przekonać!
― Winchester,
ty zasrany dupku! Ty nic, patafianie bezmózgi, nie rozumiesz! Ja
MUSZĘ tam jechać!
Kłócili
się, idąc korytarzem w stronę recepcji. Nie zwracali przy tym
uwagi, że dochodzi pierwsza i nie należy przerywać ciszy nocnej.
Gabrielle czuła, że nie będzie jej łatwo, ale nie sądziła, że
trafi kosa
na kamień.
Recepcjonistka znów na nich patrzyła dziwnym wzrokiem.
― To
świetnie. Złap autobus. ― Oddał klucze, uśmiechnął się
niemrawo i ruszyli do wyjścia.
Gdy
tylko znaleźli się na zewnątrz, dziewczyna poczuła podwójnie
silny chłód. Oddech zamieniał się w parę, choć lało jak z
cebra. Maska Impali lśniła od kropli deszczu. Marzyła, by znaleźć
się w jej ciepłym wnętrzu.
― Winchester!
― krzyknęła, gdy znalazła się w pobliżu samochodu.
W
odpowiedzi usłyszała tylko trzask zamykanych drzwiczek. Zobaczyła
współczujące spojrzenie Castiela, kiedy wsiadał wraz z nimi.
Nawet Sam miał subtelnie zatroskaną minę, ale wiedział
najwyraźniej, że to jego brat tutaj dowodzi i wszelki opór jest
bezcelowy. Chyba, że by go zabić, wówczas być może by się
udało.
Patrzyła
się się oddalają, jak nikną w czerni nocy. Jak światła
chevroleta Impali z 1967 roku znikają za rogiem. Jak napływają
nowe problemy, podwójnie ciężkie i tak inne od poprzednich. Jak
będzie musiała walczyć, żeby przetrwać. Do czasu…
Czuła,
jak po jej twarzy spływają krople deszczu, a ulubiona, piękna
biała suknia robi się ciężka od wody. Włosy traciły loki i
ułożenie, wracał ich naturalny kształt ― prosty jak drut.
Zmęczenie powoli zwalało ją z nóg. Musiała gdzieś odpocząć.
Powrót na górę nie wchodził w grę.
Usłyszała
za sobą stuk i skrzypienie zawiasów. Odwróciła się. To
recepcjonistka stała w drzwiach.
― Może
pani wróci i weźmie pokój? ― krzyknęła, usiłując przebić
się ponad szum. ― W takim deszczu nie ma co czekać autostop.
― Nie,
dziękuję ― odparła. ― Nie mam grosza przy duszy.
Kobieta
skinęła głową i wróciła do środka.
Gabrielle
westchnęła; nie spodziewała się takiego buntu ze strony
Winchesterów, a już na pewno nie ze strony Deana, o którym tyle
się nasłuchała w ciągu ostatnich miesięcy. Prędzej
podejrzewałaby o to Sama ― przecież to przeszkodziłoby w
realizacji jego niedorzecznego planu…
Zacisnęła
dłonie w pięści.
― Skopię
ci dupsko, Winchester ― wysyczała gniewnie.
Przeszła
przez parking, opuszczając teren motelu, co oznaczało tylko jedno ―
zanurzyła się w ciemnej otchłani lasu.
_____________________
Wytłumaczyłabym się, ale... nie mam komu. Jest rozdział? To fantastycznie. Nie ma? I tak by nikt nie zauważył.
Raczej wątpię, że to skończę, ale i tak warto.
Zabiłaś mnie, bejbe XD Co prawda jest późno, a mnie nosi, bo oto pałam dziwną chęcią zawojowania parkietu choćby do dubstepu, no ale! Przeczytałam i uważam, że przesadzasz. To jest tak uroczo lekkie i uroczo-urocze, że aż człekowi na duszy uroczo XD Choć w sumie człowiek nie wie czy duszę ma, Pirs chyba coś wie na temat mojej. Tak mi się wydaje.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, wracając do tekstu, jest dobrze! Przynajmniej nie jest tak porąbane jak u mnie i nie zmieniasz konceptu co pięć minut w rozdziale... Także spinaj się i pisz dalej, a ja idę dopilnować, żeby Trine dostała szatańsko mocną kawę, gdyż tylko taka kawa jest godna jej ust.
Piru też twierdzi, że było mega!
OdpowiedzUsuńLubię wredne postacie. A wredne i wkurzone nawet bardziej! Czujemy, że szykują się potyczki, ba, nawet walka, między Winchesterem a Gabs. Hje hje hje, takie łapanie za jajca. xD Nie pytaj, nie pytaj, ale możesz wykorzystać do opowieści, pozwalam. ^^ Aha, i jak Czarollek napisał: To jest tak uroczo lekkie i uroczo-urocze.
No, i pisz dalej, o! Chcemy zobaczyć zemstę na Winchesterze!
Pirs chyba coś wie na temat mojej. Tak mi się wydaje.
A, coś szwendało mi się w mieszkaniu. Cass coś mówił, że znalazł, ale... jakoś tak... uciekło.